• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

KWIATOSTANY

Kiedyś zjem o jedną pestkę słonecznika za dużo i zamienię się w piękny kwiat.

Strony

  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2024
  • Grudzień 2023
  • Listopad 2023
  • Październik 2023
  • Wrzesień 2023
  • Czerwiec 2023
  • Luty 2023
  • Styczeń 2023
  • Październik 2022
  • Sierpień 2022
  • Czerwiec 2022

Najnowsze wpisy


< 1 2 3 4 >

Łatwo umiem zrobić sobie DOM

Biały prostokąt łóżka jest naszą tratwą, która dryfuje po falistych chmurach szarego nieba. Snop światła żelaznej wieży krąży nam nad głowami, jego jasny promień przebija się przez zamglone niebo jak zorza polarna. To latarnia miejska pomagająca rozbitkom umiejscowić się w tym mieście. Jemy zamówiony makaron moimi drutami, bo nie mamy widelców, a co dopiero pałeczek. Od pożółkłej ściany bije chłód, kiedy K. przystawia do niej zapalniczkę, ogień gaśnie.

Jestem zła na Brigitte Loevenbrück. Planowała zniknięcie, czy wyszła na chwilę, ale przypadkiem minęło kilka miesięcy? Pojechała pociągiem pod Nantes, nie wiem, czy w ogóle miała bilet powrotny. Według Dadou mieszka teraz z właścicielką owego mieszkania, ponoć łączy je coś więcej niż tylko umowa najmu. Próbuję zrozumieć, jak człowiek może wyjść, tak jak stał, zostawiając za sobą wszystko. Wszystko, czyli niedopalonego papierosa opartego o najeżoną kiepami popielniczkę i niedopitą kawę. Wszystko, czyli jedzenie w lodówce i śmieci w koszu. Wszystko, czyli swoje ubrania, bibeloty, książki, zeszyty, albumy, tonę rysunków, przybory artystyczne, pianino, wiolonczelę i gitarę. Wszystko, czyli najzwyklejszą przyziemną codzienność przeciętą w pół.

W gumowych rękawiczkach zanurzam się bez żadnego ostrzeżenia w esencję obcej mi kobiety. Mam przed sobą trudne zadanie, muszę ocenić według własnego uznania, co Brigitte Loevenbruck może uznać za wartościowe, a co można bez pardonu wywalić. Pierwsze co robimy, to chowamy zdjęcia niezidentyfikowanego muzyka, który parzy na nas z każdego kąta mieszkania. Kiedy myślimy, że to już wszystkie, jego wycięta z plakatu sylwetka wyłania się nagle zza książek, albo chowa się w prowizorycznie zrobionej kuli śnieżnej. To musiał być ktoś ważny, podobno nie mąż, może brat? Kiedy gram na jego pianinie, teraz już roztrojonym, klawisze zostawiają na moich opuszkach czarny osad. Paradoksalnie jest to równocześnie ślad dźwięków, jak i ciszy.

Po kilku dniach dogłębnego sprzątania udaje nam się z K. doprowadzić nasze tymczasowe lokum do pozornego porządku. Gotujemy sobie proste obiady na turystycznej kuchence i czujemy się jak na biwaku. W kalendarzu adwentowym odliczam nie tylko dni do świąt, ale i do daty wyjazdu. Tym razem na bilecie w jedną stronę.


Zaczęłam od końca, chociaż finalnie to zatoczyłam koło, bo gdy w 2019 roku przeprowadziłam się do Paryża, mieszkałam raptem kilka ulic dalej niż teraz, też w 13 dzielnicy. Wyemigrowałam, malutka taka mając prawie 19 lat, studiować filozofię na Sorbonie. Babcia dumna, rodzice dumni, a ja przerażona po pierwszych zajęciach, że nic nie rozumiem. Miałam wynajęty pokoik w kamienicy na 5 piętrze u starszej pani jak panienka na stancji. Czego to miało nie być! Miało się układać jak w tych wszystkich filmach, których się naoglądałam i na których oparłam całe moje wyobrażenie Paryża. A tu zaskoczenie: jakoś tak szaro, brudno i głośno, cały czas strajkują, a jak samotnie, bo ludzie na uczelni sami nie podchodzą. Pierwsze przejawy rozczarowania i złość na Francuzów, że oni nie wiedzą jaka ja jestem po polsku, że muszę zniżać głos i dodawać dziwne onomatopeje, żeby mnie w ogóle zrozumieli, że oni się mnie pytają, czy piszę cyrylicą i przepraszają za brak wódki do śniadania. A przede wszystkim, że mi zabierają pierwszą literę mojego imienia. Wstępna diagnoza - syndrom paryski z objawami emigracyjnej nostalgii. Metoda leczenia: przejdzie z czasem albo i nie. Przyjmowałam więc czas w pastylkach, dawkując go od świąt do świąt. Jak przewidywano, lek przyswajał się dobrze. Organizm walczył, starając się zaaklimatyzować, usamodzielnić i osłuchać z językiem.

Jako (H)anna we Francji spędziłam 4,5 lat. W tym czasie przeprowadzałam się 6 razy. Żyłam w wiecznym stanie niepewności mieszkaniowej, tak dobrze znanej moim znajomym na obczyźnie. Przewrót następował co mniej więcej pół roku, dlatego metody przedsiębiorczego pakowania i wynajdywania piwnic do przechowywania dobytku na wakacje mam już wypracowane do perfekcji. Skutki uboczne to spore wyrzuty sumienia przy zakupie kolejnej książki, bo kto to będzie potem dźwigać?

Najpierw był wynajmowany pokój u wspomnianej starszej pani. Czyli po prostu u Jolki, która okazała się cudowną kompanką. Chodziłyśmy na wernisaże i do teatru, wieczorami pijałyśmy sobie winko. Ona opowiadała, a ja słuchałam, zafascynowana jej powabem i elegancją. Dzięki niej znalazłam też pierwszą pracę jako opiekunka kontuzjowanej emerytki Yvette. Na rue Faidherbe nocowałam po trzy cztery/razu w tygodniu. Praca polegała na całonocnym czuwaniu i w razie potrzeby asystowaniu Mme Merlot w korzystaniu z toalety. Godziny spędzałam głównie na wpatrywaniu się w ekran elektrycznej niani z nadzieją, że rozmazana smukła postać w długiej koszuli nocnej wciąż oddycha. Wynosiłam stamtąd książki, ale zwracałam je po tygodniu w ramach złodziejskiej biblioteki.
Potem była pandemia, szara strefa we wspomnieniach, bo życie wzięło się w nawias. We Francji było to bicie braw na balkonie dla lekarzy, ścieranie napisanej ołówkiem godziny wyjścia na formulaire de déplacement i szacowanie czy nie wyszło się poza dozwolony obszar jednego kilometra od domu. Jak zaczęło być niewesoło, wróciłam do Polski i spędziłam tam resztę roku, choć walizkę naiwnie spakowałam na góra 2-3 tygodnie.
Następne mieszkanie w 11 dzielnicy przy Bastylii wyglądało jak statek, było trzypoziomowe z wielkim oknem na całą ścianę. Mam wrażenie, że w tamtym czasie wiecznie padał deszcz. Doświadczona licznymi strajkami komunikacji miejskiej, zakupiłam używany rower, który dostał imię włoski model. Przed wyjazdem zostawiłam go z kluczykami w łańcuchu. Mam nadzieję, że jeszcze się komuś przyda.

Na drugi semestr przeniosłam się do pokoju w oficynie Polskiej Akademii Nauk w 16 dzielnicy. Czasy trzepoczącego na wietrze Gombrowicza, imprez w bibliotece ze studencką Polonią i wieczny dźwięk piszczących butów z sąsiedniej hali do Jeu de paume, przez co czułam się, jakbym cały czas siedziała przed sala od wf-u po zgłoszeniu niedyspozycji. To właśnie w PAN-ie zaczęłam pisać. Coś się odblokowało.
Potem miał być koniec, bo skończyłam licencjat, ale dostałam się na magisterkę, więc postanowiłam zostać jeszcze na dwa lata.
Mieszkanie na 12 i ostatnim piętrze bloku przy Stalingrad w 19 dzielnicy znalazłam na Facebooku. Było na nie dużo chętnych, a ja byłam zdesperowana, bo od tygodnia koczowałam u koleżanek. W notesie zapisałam kilka kartek z manifestacją, że je dostanę. Dostałam. Pod wynajem na czarno, sprawa dosyć szemrana. Co miesiąc pod bramę podjeżdżał samochód, a w wyciągnięta przez okno rękę wciskałam kopertę z czynszem. Wywalili mnie stamtąd w czerwcu. Pomimo tego, mieszkało mi się tam najlepiej, z balkonu miałam widok na wszystko co trzeba, znalazłam pracę w kawiarni przy kanale Saint-Martin i dorabiałam sobie jako niania polsko-francuskich dzieci.
A na końcu był raj. Na rue de Paradis zamieszkaliśmy razem z K. Mieszkanie urządzone było dosyć przaśnie, z grubymi belami pod sufitem. 3 z czterech ścian były w regałach z książkami, podłoga skrzypiała, okienko wychodziło na podwórze typu studnia. Parysko.
Ostatnie tygodnie spędziliśmy u Brigitte w 30 piętrowym bloku. Przez lata byłam jak pionek skaczący się po paryskiej planszy monopoly. Na kolejnych polach stawiałam swoje domki. W tej grze meta jest tam gdzie start.

Pomimo mojego życia na walizkach, mogę stwierdzić, że zawsze łatwo przychodziło mi zrobić sobie Dom. Dosyć szybko włączało mi się wracanie „Do siebie”. Poczucie tymczasowości w zestawieniu z potrzebą choćby pozornego osadzenia wpływa na umiejętność oswajania przestrzeni. Dom trzeba robić szybko, bo nie wiadomo na ile będzie nam dany, To sztuka, żeby umieć się szybko przyzwyczajać, ale też potrafić tę namiastkę stabilności przekładać z miejsca w miejsce. Żeby jednak ułatwić sobie te przełożenia, mam swój wyposażeniowy pakiet, który towarzyszy mi w każdym z moich domów: lampeczki choinkowe o ciepłym, ale nie za żółtym świetle, gruby koc rozeta, aromadyfuzor z muji, kilka zdjęć i roślinka. Wystarczy, reszta to umiejętności adaptacyjne.

Słowem podsumowania myślę, że jestem po prostu z siebie dumna. Dałam radę. Chociaż mam już dosyć bycia przykutą do mojego bagażu. Dlatego dalej moja walizka jedzie sama. Spotkamy się w Kopenhadze.

15 stycznia 2024   Dodaj komentarz

Daj się ułożyć

Na początku tego roku miałam grzywkę i przekonanie, że jestem odporna na nieszczęście, bo dotychczas życie szło mi gładko. Minęło 12 miesięcy, grzywka odrosła, a świat kilka razy się zawalił. Ten duży i ten mój ( w sumie też duży). Nauczyłam się, żeby nie mówić sobie, że wszystko będzie dobrze, bo nie mam takiej gwarancji. Teraz w zamian mówię, że wszystko się ułoży. Profilaktyczny margines błędu. Będzie źle, będzie dobrze, nie wiadomo. Ułożę z tego, co mi się przytrafi nową rzeczywistość i nauczę się w niej żyć.


Po drodze: Spróbowałam kilku nowych sportów wodnych, wyprowadziłam się z Paryża, przeczytałam dużo ( wciąż za mało) książek, sporo się śmiałam, jeszcze więcej płakałam.


Roku 2024, daj się ułożyć <3

 

30 grudnia 2023   Dodaj komentarz

rower

Rano, gdy jadę na zajęcia w peletonie śpieszących się do pracy, rzucam wiązanki słowne nieuważnym taksówkarzom, którzy zajeżdżają mi drogę. To nie ma znaczenia w jakim języku, wszyscy jesteśmy wściekli, każdy walczy o swoje miejsce w drogowej hierarchii. Testujemy wzajemnie swoje granice, kto pierwszy się wycofa, kto odpuści, a kto będzie napierać. Nagrodą jest wyższe miejsce w ulicznym łańcuchu pokarmowym.


I myślę, czy to dobrze, że sprułam finalnie ten sweter i zaczęłam go od nowa. Myślę, czy nie popełniłam błędu przyjeżdżając tutaj, skoro powinnam być teraz tam. Myślę, jak to jest, że mi się robi ślad od siodełka na spodniach, a tej dziewczynie przede mną nie. Myślę, że już mi się nie chce tak jak kiedyś. Myślę, czy zdążę przejechać to skrzyżowanie. W tym mieście kolor świateł to tylko sugestia, więc przedłużam te zielone według własnego uznania i sumienia.

 

14 listopada 2023   Dodaj komentarz

Kolekcjonuję podwórza

Mam taki odruch warunkowy, że jak tylko zobaczę otwartą bramę prowadzącą na podwórze, to mimochodem w nią wchodzę. Nawet jeśli mam zaraz tramwaj, czy już jestem spóźniona na spotkanie, ciało automatycznie skręca za ciekawskim spojrzeniem. Dlaczego? Z jednej strony chodzi tu o walory hobbystyczne. Zawsze chciałam coś zbierać, kolekcjonować, stworzyć swój własny zbiór niepowtarzalnych okazów. A ponieważ często się przeprowadzam musiał to być towar niematerialny. Padło więc na patia, a dokładniej na kolekcjonowanie fotografii pamięciowych podwórek. Taką fotografię bardzo łatwo można wykonać w każdej chwili godnej zapamiętania. 

Wystarczy wyostrzyć wzrok, wykadrować, a następnie dwa razy mrugnąć. Żeby fotografia pamięciowa wyszła i na przykład nie była zbytnio prześwietlona, trzeba się skupić na swoich obecnych odczuciach. Bo to właśnie przez wywołanie danej emocji można zajrzeć do albumu i sobie te wspomnienia poprzeglądać. Z drugiej strony kierowały mną pobudki czysto wścibskie. Jestem ciekawska i lubię patrzeć jak wspólnotowe życie toczy się równolegle do tego na głównych ulic. Podwórza to interesująca przestrzeń, bo oddzielająca sferę prywatną od publicznej. Znajduje się dosłownie pomiędzy, jako przedłużenie obu, taka nieruchomościowa miedza. Mieszkania przechodzą remonty, ściany są wyburzane i wstawiane, a podwórza z reguły tkwią w czasie bez zmian. Trzepaki, altanki śmietnikowe, choinki stawiane na zimę przez spółdzielnię mieszkaniową, kapliczki, stojaki rowerowe, mini ogródki i warzywniaki, czyli efekty sąsiedzkiej inicjatywy, piaskownice, ławki, popielniczki, sznurki na pranie - Dom dla wielu zaczyna się na podwórzu. To zjawisko jest obecne szczególnie w paryskich kamienicach. Często patia to umowna część wspólna, gdzie organizowane są sąsiedzkie wieczory, każdy przynosi sobie krzesło, pije się wino, gawędzi, jest się częścią społeczności, wspólnotą, a nie tylko nazwiskami na skrzynkach pocztowych. Paryż dał mi dużo okazji w postaci uchylonych bram, na tak zwane cour, zwłaszcza tych pięknych haussmanowskich kamienic, które zawsze przyprawiały mnie o poczucie nostalgii. Zacienione, ciche, gdzie każdy mieszkaniec dostaje raz dziennie swoją dawkę słońca w okno.

 

Zainteresowanym przyszłym kolekcjonerom muszę jednak powiedzieć, że w tym hobby trzeba być dosyć zwinnym, często trzeba zręcznie wślizgnąć się za wychodzącym mieszkańcem - ach te wszystkie zaprzepaszczone szanse, kiedy wejściowe drzwi zamykały mi się tuż przed nosem. Raczej nie wchodzę razem z mieszkańcami, to mogłoby doprowadzić do podejrzliwego: a do kogo? I zaraz by było, że jakaś obca się tu panoszy. Bo chociaż wchodzę na pewniaka, jakbym te progi przemierzała kilka razy dziennie, to wkraczając na nowy teren łapię respekt do tej cudzej przestrzeni, niby się rozglądam, nie wiadomo czego szukam, chcę się po prostu rozejrzeć.

 

Kiedyś długo czyhałam na jedno patio przy staromiejskiej ulicy Piwnej w Warszawie, na której swego czasu mieszkałam. Do dopełnienia mojej kolekcji została mi już tylko kamienica pod numerem 44. Kamienica fukierowska ze słynną restauracją z jednej strony i oficyną z drugiej. Wreszcie raz, gdy koło godziny 6 wracałam do domu po nocy na mieście, mosiężne wrota stały dla mnie otworem, a za nimi spowity porannym powietrzem dziedziniec z kamiennymi gankami. Pierwsze wzmianki o pierwotnie dwóch drewnianych domach pod tym adresem datuje się na lata 40. XV w. Działka przez wieki wędrowała z rąk do rąk warszawskich rodzin, a jej obecny stan przypomina najbardziej ten z 1912 roku, czyli z czasów rodu Fukierów. Bo to właśnie na tamten wzór kamienica została odbudowana po jej zburzeniu w 1944. Obecnie jest to siedziba Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Nie mogłam uwierzyć w moje szczęście, że ten dzień zaczął się tak dobrze, zanim noc zdążyła się skończyć. Weszłam na dziedziniec za przyzwoleniem zamiatającego dozorcy. Moim oczom ukazały się murowane ganki z lapidarium pod arkadami – tablice upamiętniające remont 1910-1912, płaskorzeźba słońca, maszkaron, kwiatowa girlanda i głowa aniołka z draperiami, wszystko wykonane z kamienia. Nie było to typowe staromiejskie podwórze, czego jednak spodziewałam się już z prześledzonych wcześniej rzutów na google maps. Ucięłam krótką pogawędkę z panem dozorcą na temat mojej pasji i wspólnie doszliśmy do wniosku, że patio jest magiczne i aż szkoda, że jest zamknięte dla wścibskich kolekcjonerów.

 

Zrobiłam podsumowanie moich kolekcji. Oto kilka trafnych okazów: patio paryskiej akademii nauk z powiewającym Gombrowiczem na ścianie, zarośnięte podwórze w Porto obejrzane przez dziurkę od klucza sztucznej fasady, paryskie podwórze w X dzielnicy z olbrzymim zegarem nad drzwiami i industrialną windą zastawioną rowerami, moje podwórko w V dzielnicy z kotem i wiolonczelistką, która ćwiczyła na dachu. Zwiedzam, poznaję moje miasta, odcinam się na chwilę od miejskiego gwaru, dopowiadam historie do nazwisk ze skrzynek pocztowych. Ale najlepsze zostawiam sobie jednak na koniec – jest to możliwość wyjścia z obcego sobie budynku pewnym krokiem, niby to uwikłana we własnych myślach i planach. Wyobrażam sobie jak przechodnie myślą, że wychodzę od siebie. Tym sposobem mieszkam na wielu podwórzach.

09 października 2023   Dodaj komentarz

Dobrze trafiłam

Środek nocy, luty 2000 rok, z koszyka na zabawki wydobywa się niemowlęcy płacz lalki chou chou na baterie. Moja mama już wie, że jest w ciąży. Chociaż miałam być z sierpnia, jako strategiczne planowane drugie dziecko na równo dwa lata po pierwszym, plany pokrzyżował wyrostek robaczkowy. Lekarz mówi - proszę się wstrzymać na jakiś czas ze staraniem. Finalnie będą to dwa lata i dwa miesiące.

Urodziłam się o 5.35 6 października 2000 roku w sali brzoskwiniowej w Szpitalu Św. Zofii. W Piątek.
Tego dnia wschód słońca był o 6.39.
Odbył się ostatni dzień kampanii wyborczej, dwa dni później Aleksander Kwaśniewski zostanie prezydentem.
Otwarto Most Świętokrzyski,
W kinach puszczają „Requiem dla snu”.
Kilka osób, które pojawi się później w trakcie mojego życia, leży w salach obok z jedno lub dwudniowym życiowym stażem.
Mama oblicza mi liczby anielskie, Tata majstruje przy kamerze canon mv200.
Dwuletnia Zosia pyta, kiedy dzidzia wreszcie wróci tam, skąd przyszła. Szybko zorientuje się jednak, że posiadanie młodszej siostry będzie na jej korzyść. Będziemy mieć cudowne dzieciństwo.
Dobrze trafiłam.

06 października 2023   Dodaj komentarz
< 1 2 3 4 >
Kwiatostany | Blogi