rankiem
Wszyscy inni wciąż śpią,
A ja chodzę bez skarpetek po zimnej podłodze.
Panowie na ulicy grożą mi palcem.
Cichuteńko, byle się nie obudzić razem z nimi.
Kiedyś zjem o jedną pestkę słonecznika za dużo i zamienię się w piękny kwiat.
Wszyscy inni wciąż śpią,
A ja chodzę bez skarpetek po zimnej podłodze.
Panowie na ulicy grożą mi palcem.
Cichuteńko, byle się nie obudzić razem z nimi.
Ściany kurczą się pod wpływem czasu. Jak to możliwe, że ci wszyscy ludzie się tutaj mieścili? Dwa tapczany, wersalka, meblościanka, regał, kredens, a jak goście to i rozkładany stolik, krzesła z ganku i taborety z kuchni. Czy pomieszczenia naszego dzieciństwa pozostają w nieuchwytnym ruchu jak wędrujące kontynenty? Mikroskopijne przejścia, raptem po kilka centymetrów rocznie. Czas mozolnie przesuwa podłogowe płyty tektoniczne, zmniejsza nam metraż i kończy się na tym, że tego miejsca na wersalkę już po prostu nie ma.
Oglądam zdjęcia i jak puzzle układam z nich moją twarz. W prawym profilu mojej babci nachylonej nad stołem widzę moją mamę. W zmarszczonym ze śmiechu nosie mojej mamy widzę siebie. Migam sama sobie w twarzach osób, które jeszcze nie wiedzą, że będę. Przebłyski życiowej układanki.