Rozbitek na taborecie
Babcia zacięła się w palec nożem, wydłubując pestki ze śliwek na knedle. Na posypaną mąką stolnicę poleciały czerwone krople. Sięgnęła po ścierkę przewieszoną przez ramię by zatamować krwawienie. Zaczęłyśmy żartować, że z jej palca wypłynie tyle krwi, że cała kuchnia zamieni się w Morze Czerwone. W mojej wyobraźni od razu zobaczyłam jak czerwone fale będą unosić mój taborecik, na którym akurat siedziałam. Będę tak bezwolnie dryfować, uczepiona stołka, sama, zdana na siebie. Fale poniosą mnie przez drzwi, przez podwórze, aż do drogi, a stamtąd, czerwone prądy wypchną mnie na otwarte wody. Pozbawi mnie to kontroli nad moją sytuacją, nie zostanie mi nic innego niż zdać się na los i nieprzypadkowe przypadki. Dni zaczną się zlewać w jedną wielką masę czasu, zbitki momentów i chwil uwikłanych w nieskończoną ciągłość. Samotność zacznie infiltrować mój umysł, powodując bezustanne kreacje i projekcje w mojej wyobraźni. Może tuż przed momentem utracenia nadziei i popadnięcia w szaleństwo trafię na innych takich rozbitków na taboretach, którzy też kiedyś wypłynęli z kuchni przez drzwi, przez podwórze, aż do drogi. Może razem połączymy nasze taborety i będziemy wspólnie samotni, może znajdziemy bezludną wyspę, może na niej zamieszkamy, może zapomnimy skąd przybyliśmy, może morze krwi przestanie cokolwiek znaczyć. A może nie, może będę tak płynąć, aż zniknę za horyzontem i odejdę w zapomnienie, sama, mała, porzucona…
Szybko jednak byłam zmuszona wrócić na suchy ląd w przyziemnym rejestrze, bo babcia, opanowawszy sytuacje, kazała mi polecieć z kanią po mleko do cioci Jasi zza płotu.
Dodaj komentarz